Wspomnienie z 1960 roku

Pomysłowi Symulanci

W drugiej klasie, dokładniej w zimie 1960 roku wpadłem wraz z moimi kolegami z pokoju na niezwykły pomysł.
Trzech kolegów (nazwisk niestety już nie pamiętam) i ja mieliśmy zasymulować, czyli zrobić się chorym. Chorym na tyle, żeby przynajmniej przez parę dni pozostać w łóżku w Internacie.
Zima tamtego roku była wyjątkowo odpowiednia do tego celu.
I tak też któregoś dnia po zajęciach zgłosiliśmy się do Ośrodka Zdrowia w Czernichowie. Siostra dyżurująca, która nas przyjmowała w rejestracji zapytała o powód naszego przybycia. Kiedy usłyszała wymyślona przez nas historyjkę, podała każdemu jeden termometr, wskazała krzesła, na których powinniśmy usiąść i zmierzyć temperaturę. Zaraz tez zajęła się swoja praca.
Jeszcze przed przybyciem do Ośrodka Zdrowia, umówiliśmy sposób nabijania termometrów, czyli jak mechanicznie rozgrzać rtęć w celu podwyższenia jej poziomu na skali. Czynność ta w tych warunkach była wyjątkowo trudna. Pocieranie termometrem o sweter musiało odbywać się w pełnej konspiracji i z wielka koncentracją. Nastąpił oczywiście chaos, a rtęć skakała jak opętana. Raz prawie 40 stopni, a przy zbijaniu 36 stopni. Jeszcze w Internacie założyliśmy, że temperatura powinna utrzymać się miedzy 37 a 38 stopni.
Ale jak było naprawdę, tego już nie pamiętam.
Siostra po sprawdzeniu naszych termometrów przekazała nas lekarzowi, którym w tym czasie był dr Kosek. Po oglądnięciu naszych termometrów i po zadaniu nam paru pytań, wysłał nas do Internatu, żebyśmy zabrali nasze piżamy i szczoteczki do mycia zębów. Byliśmy zszokowani. Przecież zaplanowaliśmy, że zostaniemy w swoich łóżkach.
Kiedy ponownie zgłosiliśmy się do Ośrodka Zdrowia, inna już siostra zaprowadziła nas do pokoju z łóżkami, który jak się okazało był izolatką. W tym pokoju pozostaliśmy przez cały tydzień. Oczywiście nie ominęły nas poranne i wieczorne nabijanie i zbijanie termometru. Na początku bawiła nas ta sytuacja, ale po paru dniach leżenia w łóżku mieliśmy już tego dosyć. Na szczęście odwiedzali nas koledzy i koleżanki.
Po powrocie do Internatu byliśmy zadowoleni, że znowu mogliśmy chodzić do woli.
Czy to wydarzenie doszło do wiadomości Dyrekcji Technikum i Kierownictwa Internatu nie pamiętam. Prawdopodobnie nie, gdyż w przeciwnym wypadku spotkałaby nas surowa kara.
Może któryś z kolegów, który brał udział w tej przygodzie więcej może na ten temat powiedzieć.
Pamiętam jeszcze, że w krótkim czasie po mojej chorobie spotkałem na ulicy w Czernichowie moją ciocie – żonę ówczesnego aptekarza Karwackiego. Kiedy zobaczyła mnie bez nakrycia głowy, zrobiła mi awanturę i kazanie na temat szanowania zdrowia.

 

Tadeusz Stefański